Kai poczuł, jak jego ciałem wstrząsają dreszcze. Chłód przeszedł do każdego zakamarka jego skóry, a lekki przeciąg, który nawiedził pomieszczenie obudził skulonego na ziemi chłopaka. Brunet zacisnął zęby zaczynające obijać się o siebie z zimna. Nie pamiętał, by kiedykolwiek czuł coś podobnego. Uniósł lekko powieki i zdumiony, krzyknął z przerażenia. Znajdował się właśnie w dobrze znanym mu, opuszczonym schowku szkolnym. Często zakradał się tu z Dyo, a wykorzystywali to pomieszczenie do przetrzymywania kurtek, by nie nosić ich ze sobą przez cały dzień po szkole. Czasem nawet przesiadywali lekcje unikając egzaminów. Był przerażony. Z wczorajszego dnia pamiętał tylko tyle, że wrócił ze szkoły, odrobił lekcje i poszedł spać. Obudził się tutaj przez okropny chłód. Nie ma się co dziwić – chłopak właśnie leżał na zimnej podłodze jedynie w dresach. Zagryzł spierzchnięte usta, a z dolnej wargi poleciała mu stróżka krwi. Nie wiedział o tym, więc czerwona kropla przyozdobiła jego podbródek. Obejrzał się dookoła i ku jego uldze, na jednej z półek leżała bluza Kyungsoo. Opatulił się nią najszczelniej jak tylko umiał i zawinął w kłębek. Co dziwne, nie pomyślał nawet o zapachu chłopaka, który właśnie otulił jego ciało. Chyba było mu za zimno, by myśleć o czymkolwiek innym. Pozostało mu czekać, aż ktoś go tutaj znajdzie. Wiedział jednak, że jeżeli Dyo się tutaj nie zjawi, to nie pojawi się nikt, a on nie zamierza przechodzić przez szkołę (a co dopiero przez miasto!) świecąc nagim torsem. Teraz jednak nie to zastanawiało Kaia. Bardziej myślał o tym, w jaki sposób się tu znalazł. Już kilka razy wciągu tego tygodnia budził się w dziwnych miejscach, jednak wmawiał sobie, że lunatykuje. Czy możliwe jest, by przeszedł podczas snu pięć kilometrów i włamał się do szkoły? Odrzucił szybko zbędne myśli, na rzecz pocierania o siebie dłońmi, by choć trochę się rozgrzać.
Nagle usłyszał szkolny dzwonek, po czym fala studentów wylała się na korytarze, które w zatrważającym tempie zaczęły się nimi zapełniać. Słyszał gwar rozmów, a w jego głowie odbijało się echo kroków, stawianych przez setki uczniów. Zimno nie ustępowało, więc pełne wargi chłopaka jakby zmalały, a szerokie barki skulone i okrywane przez szarą bluzę przyjaciela, wyglądały o wiele niewinniej niż zwykle. Nagle drzwi otworzyły się, przez co zimne powietrze wleciało do małego pomieszczenia. Przeciąg sprawił, że na skórze Jongina pojawiły się kolejne dreszcze.
- Kai, jesteś tutaj? Dlaczego nie byłeś na wykładzie z historii? Przecież wiesz, że ta baba… - przerwał Dyo, widząc, jak jego przyjaciel siedzi skulony w kącie pomieszczenia. Ubrany w szary dres i owinięty w bluzę chłopaka, wyglądał naprawdę mizernie. Kyungsoo zmrużył oczy. – Kai…
- Pomóż mi. Zimno… - szepnął, a jego głos się załamał. Chłopak zamknął za sobą drzwi przezornie spoglądając czy nikt nie wiedział, że tutaj wszedł po czym podszedł do ledwo żywego przyjaciela. Przełknął ślinę widząc, że Kai pod bluzą nie ma koszulki a jego ciemniejszą skórę otacza tylko bluza. Szybko wyjął z torby, którą miał przewieszoną przez ramię swoją bluzkę na wu ef i ukucnął przy zziębniętym Kaiu. Mimo swojej wrodzonej nieśmiałości zdjął z chłopaka bluzę i pomógł mu przełożyć przez głowę, swoją przykrótką koszulkę. Z powrotem nałożył na niego swój sweter spojrzał w oczy Kaia, który spod pół przymrużonych powiek, nie widział prawie niczego.
- Jak ty się tu znalazłeś? – spytał D.O. przełykając ślinę.
- Nie wiem… - szepnął. Nie miał już dreszczy, ale nadal było mu zimno, więc przytulił się do ciepłego ciała przyjaciela.
W takiej pozie spędzili kolejne minuty, by Kai rozgrzał się całkowicie. Mimo, że cała godzina lekcyjna minęła już dawno, Kyungsoo nadal obejmował jego ciało choć doskonale wiedział, że temperatura wzrosła. Usta Kaia, znów były czerwone, a oczy świeciły jak zwykle. Chłopak w końcu oswobodził się z objęć Jongina i uśmiechnął się przyjaźnie słysząc dzwonek na kolejną lekcję. Właściwie przez całe czterdzieści pięć minut nie odezwali się do siebie ani słowem. Może dlatego, że żaden z nich nie wiedział co powiedzieć? Kai musiał odchrząknąć, by z jego gardła wydobyły się słowa zamiast jakiś dziwnych pomruków.
- Ja nie pójdę już na chemię, ale ty idź. – powiedział. Dyo zmarszczył jedynie brwi w odpowiedzi i zapytał oschłym tonem.
- Kai, jak się tu znalazłeś? – powtórzył, wbijając twarde spojrzenie w niewinnego Jongina, który poczuł, jak kurczy mu się żołądek. Jak miał odpowiedzieć na pytanie, które frustruje jego samego? W głowie Kaia rozpoczęła się bitwa. Na szczęście, Jongin nadal nie myślał zbyt trzeźwo, więc nie mógł wymyślić jakieś przyzwoite kłamstwo. Zagryzł więc wargę, po czym powiedział prawdę.
Czy to nie jest najprostsze rozwiązanie?
D.O. otworzył szerzej oczy (które są przecież duże z natury) i zagryzł wargę. Najpierw Chanyeol, teraz Kai.
Jednak Kyungsoo nie dowiedział się jeszcze o Xiuminie, który właśnie szedł do pokoju bardzo zestresowanego Chana. Nie dopuszczał do siebie słów Chena, który mówił mu, by się uspokoił. Szczerze mówiąc nawet zjedzenie całego pudełka ciastek czekoladowych nie mogło mu pomóc. Nie wiedział jak się do tego zabrać. W końcu wezmą go za szaleńca, prawda? A może nie? Może będą podekscytowani jego zdolnościami tak jak on sam? Chanyeol chodził w kółko łapiąc się za głowę. Po dłuższej chwili zaprzestał wędrówki i potarł ręce tylko po to, by znów zobaczyć piękne iskierki wokół swoich smukłych palców. Wciągu tego tygodnia nauczył się tworzyć dodatkowo kule ognia, które wisiały magicznie w powietrzu. Nie wiedział jak to robił. Po prostu, gdy tego pragnął i mocno się skupił – to się działo. Aż strach pomyśleć co by było, gdyby Chan potrafił się bardziej skoncentrować. Na szczęście jego dziecinny charakter hamował wrodzoną inteligencję. Oblizał wargi i stworzył kulę ogania, którą swobodnie osadził w powietrzu na poziomie swojej twarzy. Stworzony przez niego ogień nie parzył go i nie mógł spalić. Chen jednak już ma podpalony kosmyk włosów po dziwnym etapie testów chłopaka. Wiedział, że długo nie utrzyma w tajemnicy swoich magicznych zdolności szczególnie, że na zajęciach z chemii już udało mu się podgrzać substancję bez użycia palnika. O tym, że była to substancja łatwopalna raczej nie warto wspominać jak także o tym, że omal nie spalił szkoły. Teraz potrzebował wsparcia, a przynajmniej jego współlokator Chen tego potrzebował. Długo nie wytrzyma z kimś, kto wiecznie gada tylko o swoich nowych możliwościach. Chłopak niechętnie przyznał rację Chanyeolowi. Był po prostu zazdrosny i uważał to za wielce niesprawiedliwe, że on żadnej mocy nie dostał, a Chanyeol ot tak – obudził się rano i władał nad ogniem. Gdy w końcu wszyscy przyszli, był jeszcze bardziej zdenerwowany.
Zamknął drzwi na klucz, a przyjaciele umilkli (bo jak dotąd rozmawiali głośno i śmiali), po czym spojrzeli na niego z lekkim przerażeniem. Podobnie jak Chan nie odezwali się więcej ani słowem, lecz wymieniali wystraszone spojrzenia. Niepewna mina magicznego chłopaka, wcale nie ułatwiała im tej sytuacji. Niestety – Channie bez swojego dziecinnego uśmiechu, wyglądał naprawdę przerażająco, a przysłaniające światło dzienne żaluzje, dodawały wszystkiemu dramatyzmu. Ciemność, która ogarniała zewsząd spowodowała, że ich źrenice powiększyły się znacznie, a zmysły wyostrzyły.
- Ja wiem, że to jest trochę… dziwne. – powiedział i uniósł otwartą dłoń przed swoją twarz. – Ale nie krzyczcie, dobrze?
Wszyscy prócz Chena spojrzeli po sobie myśląc, że Chanowi odbiło. Ten jednak, potrząsnął swoimi brązowymi lokami i zamknął oczy. Zgaszone światło potęgowało tylko napięcie, Przez niego wytworzone. Skupił całą swoją energię na palcach u lewej dłoni i otworzył oczy. Jego źrenice odbiły jaśniejący ogień, który pojawił się nagle nad jego dłonią. Kula delikatnie lizała jego skórę, nie raniąc ani jednej komórki. Westchnął głęboko i z powrotem ułożył dłoń swobodnie wzdłuż ciała. Promień jednak nie zgasł, tylko pozostał unosząc się w powietrzu. Chen uśmiechnął się do Chanyeola dodając odwagi jemu i sobie. Wiedział, że teraz łatwiej będzie mu znieść przechwałki chłopaka. Reszta patrzyła na ogień bez słowa, a Xiumin lekko się zachłysnął. Suho walnął go w kark odrywając wzrok od palącego się płomienia. Zrobił to jednak niechętnie, bo jego światło zauroczyło go dogłębnie. Czuł, jakby coś go z nim łączyło, a jednocześnie poróżniało, ale nie mógł tego uczucia zidentyfikować. Gdy Xiu znów mógł oddychać, podszedł do migotającej, czerwonej kulki żywiołu. Przyjrzał jej się dokładniej z bliska i uniósł dłoń, by jej dotknąć. Ku jego przerażeniu, gdy tylko zbliżył palec do centrum ognia, ten zgasł. Odsunął się szybko otwierając szerzej oczy.
- To nie moja wina! – wykrzyknął, a chłopcy patrzyli na to w niemym zachwycie. Chanyeola wcięło.
- Ale przecież… Poparzyłeś się? – spytał lekko zdezorientowany. Xiumin pokręcił głową i spojrzał po chłopakach, którzy nadal niewiele rozumieli. – To nie możliwe! Przecież Chen już nie raz poparzył się od mojego ognia…
Sehun uśmiechnął się tajemniczo, ale nic nie powiedział. Chen zmarszczył brwi i przytaknął głową, a na dowód pokazał wszystkim miejsce w którym został spalony kawałek jego włosów. Z lewej strony odciął sobie spory kosmyk włosów, które zwęgliły się pod wpływem Chanyeola. Dopiero wtedy Sehun uśmiechnął się do swoich myśli i rzekł.
- Zrób to jeszcze raz, Yeol… - poprosił Sehun podchodząc do Xiumina. Chan znów wytworzył małą kulę ognia, a Xiumin automatycznie się od niej odsunął. Sehun ujął jego lewą rękę w swoją. Chłopcy patrzyli na niego ze zdziwieniem, ale ten zachowywał się zupełnie naturalnie.
- Dotknij ognia. – zarządził. Chłopak zerknął na niego z lekkim przerażeniem i zbliżył dłoń do ognia, który automatycznie zgasł. W tym samym momencie, Sehun syknął i odskoczył od chłopaka.
- Twoja dłoń jest lodowata! – stwierdził i znów dotknął palców przyjaciela. Te jednak, na powrót były ciepłe. Otworzył szerzej oczy i zaczął intensywnie myśleć.
Woda.
- Dajcie szklankę wody. – rozkazał.
- Ale po co…? – spytał lekko zirytowany Kai patrząc na blondyna jak na idiotę. Ten tylko prychnął lekko, a Luhan widząc, że blondyn się denerwuje, szybko napełnił miskę (która stała na biurku Chena) wodą. Podał ją Hunniemu, a ten powiedział.
- Chanyeol, jeszcze raz, Xiumin włóż rękę do ognia, a drugą w miskę z wodą.
Chan znów skupił się na swojej dłoni, a promień ognia zajaśniał swoim pomarańczowo-niebieskim blaskiem. Xiumin przełknął ślinę i spojrzał niepewnie wokół siebie, gdy włożył lewą rękę do wody, a drugą prawie już dotykał ognia. Gdy to zrobił, ogień zgasł, a woda zamarzła, wraz z jego dłonią w misce.
- AAA! – wykrzyknął Xiumn chcąc oswobodzić zamarzniętą w wodzie rękę. Sehun uśmiechnął się.
- Wiedziałem… - szepnął. Wszyscy patrzyli na ten eksperyment z lekkim oszołomieniem. Jedynie Sehun nie widział w tym nic dziwnego. Czyżby coś wiedział?
***
Zelo… Zelo… Wołam Cię. To ja, Noom. Jak się masz? Zelo…Zelo… Tyle możesz, a tego nie wykorzystujesz. Dlaczego? Mam ci pokazać? Możesz z nimi zrobić cokolwiek zechcesz. Są jak marionetki, nie zauważyłeś? Niektórzy nie potrzebują nawet nadprzyrodzonych mocy. Nie chcesz tego? Mam ci to odebrać? Nie bój się, nie zrobię tego. Obudź się, Zelo. Obudź. O tak, wstawaj, mały. Dobrze. Teraz podejdź do okna. Powoli, tak, bym widziała wszystkie twoje ruchy, kochanie. Otwórz oczy. Widzisz? To ja. Tam, płynę po orbicie Moonly. Wiesz, że ona mnie nie lubi? Nie rozumiem dlaczego, przecież jestem taka piękna. Pomożesz mi, Zelo? Wiem, że tak. Otwórz okno. Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. Świetnie, kochany. Wiesz, że jesteś śliczny? Podobasz mi się, aniołku. Chcesz bym była tą jedyną, prawda? Chcesz, bym wpłynęła na miejsce księżyca. Moonly musi odejść. Nie chcę być już więcej ‘drugim księżycem’. Nie chcę, by na niebie jaśniały dwa księżyce. Chcę być jedyna. Pomożesz mi, Zelo?
***
Nastał wieczór. Dla Kibuma oznaczało to tylko jedno – ból głowy, którego nie potrafił zniwelować żadną z tabletek. Nawet zimne dłonie Jjonga, które masowały pulsujące skronie chłopaka, nie pomagały ani trochę. Key jednak znalazł pewien sposób, by ból głowy choć odrobinę zelżał. Gdy widział, że słońce już delikatnie przygasa, a dwa księżyce zaczynają pojawiać się na niebie, zasłaniał zasłonami okna tak, by nawet jeden najmniejszy blask, nie zdołał znaleźć się w pomieszczeniu w którym przebywał. Może i ból głowy nie odchodził, ale był o wiele bardziej znośny. Blondyn westchnął głęboko, irytując się swoim stanem. Zawsze lubił patrzeć w gwiazdy i rozmyślać o przyszłości lub nie spełnionych marzeniach. Teraz jednak mógł tylko poważyć o wyjściu z domu po zmroku. Niby przecież nic takiego się nie działo, a co wieczór o tej samej porze, z głową Key działo się coś, czego sam nie mógł wyjaśnić. Na początku myślał, że może zżera go stres. Ostatnia klasa otwierała przecież przed nim nowe możliwości, po które zamierza sięgnąć, jednak bez odpowiednich stopni może tylko o nich pomarzyć. Kibum wątpił jednak w takie tłumaczenie, choć sam kłamał w ten sposób wszystkim dookoła. Nigdy nie miał takich problemów uważając, że stres w każdej postaci jest zupełnie bezpodstawny. Tak, można śmiało stwierdzić, że Key w swoim życiu kieruje się mottem : „co ma być, to będzie” i żył chwilą. Taemin znał Key od przedszkola i nigdy jeszcze nie widział Kibuma w takim szale, jak kilka dni temu. W jakimś dziwnym otumanieniu pozasłaniał wszystkie okna, które istnieją w domu i oświadczył, że jeżeli ktokolwiek je odsłoni, to może się wyprowadzać i nic go to nie obchodzi. Owszem – chłopak narzekał na ból głowy już od dłuższego czasu, jednak nigdy oczy Key nie wyrażały takiego przerażenia, jak tamtego dnia. Jak zareagował Jjong? Zawsze był przewrażliwiony w stosunku do blondyna, więc nic dziwnego, że codziennie przynosił do domu kolejną dawkę leków przeciwbólowych, które mogłyby choć trochę chłopakowi pomóc. Blondyn połykał wszystko, czym chciał faszerować go brunet, po czym ze wzorowym uśmiechem mówił, że jest lepiej. Mimo, że Key udawał znakomicie, a Jjong dawał się na to nabierać, Minnie bardzo dobrze wiedział jak bardzo blondyn cierpi, więc przynosił mu wilgotne ręczniki, by przykładał je sobie do czoła. Kibum tego dnia nie miał aż takich dolegliwości. Owszem – troszeczkę głowa go bolała, jednak nie na tyle, by musiał wręcz wić się z bólu, jak się czasem zdarzało. Pomyślał więc, że może został uzdrowiony i nie będzie już więcej musiał cierpieć takich katuszy.
Taemin usiadł na kuchennym stole, przyglądając się, jak Key robi kanapki na jutrzejszy dzień. Blondyn widząc wzrok przyjaciela uśmiechnął się do niego uroczo, nie przerywając pracy. Minnie odgarnął kilka kosmyków grzywki z twarzy i zagryzł wargę spoglądając na zezującego w ich stronę Jonghyuna, którego spojrzenie zmroziłoby nie jedno serce. Młodszy jednak, uśmiechnął się tylko.
- Keeey… - przeciągnął imię chłopaka starając się jak najbardziej wzbudzić jego uwagę. Wołany spojrzał kolejny raz na młodszego przyjaciela z ciekawością wymalowaną na twarzy.
- Wiesz, w mojej szkole niedługo będzie przedstawienie – poinformował z dumą na twarzy. Key uniósł brew.
- Naprawdę? I co w związku z tym? – spytał krojąc pomidora na plasterki.
- Będziemy grać „Romea i Julię”, a ja chciałbym zgarnąć główną rolę – stwierdził Taemin spoglądając z ukosa na dławiącego się własną śliną Jjonga.
- Bez urazy Minnie, ale ty to raczej na Julię się nadajesz – zauważył brunet uspokajając oddech i wchodząc do kuchni. Tae zmroził go wzrokiem i na powrót z pięknym uśmiechem zwrócił się do Key.
- Pomógłbyś mi się nauczyć tekstu? – zapytał robiąc słodką minkę. Jonghyun wiedział, że nie powinien być zazdrosny, a mimo to zacisnął pięści. Tae uśmiechnął się pod nosem widząc reakcję Jjonga.
- Jasne, to jutro mi o tym przypomnij, a ja na pewno znajdę trochę czasu – stwierdził Key kładąc pokrojone warzywo na kanapki. Taemin zsunął się zgrabnie ze stołu i przeszedł obok Jonghyuna z miną zwycięzcy. Brunet zmarszczył brwi i wyobraził sobie siebie samego, siedzącego na blacie kuchennym i robiącym słodkie oczka do Key. Szybko jednak wymazał ten obraz ze swoich myśli, rzucił pociągłe spojrzenia na Key i poszedł do salonu. Nagle usłyszał otwierające się drzwi.
- Siema, siema! Dlaczego zawsze macie otwarte? – zapytał Zelo ściągając buty i w jednej sekundzie pojawił się przy Jjongu. Spojrzał na niego z góry i śmiejąc się donośnie potargał mu włosy. – Nigdy się nie przyzwyczaję, że jesteś taki niski, hyeong.
Jonghyun warknął na niego jedynie i spojrzał w oczy chłopaka. Zauważył to Minho, który stał tuż za nimi, a kąciki jego ust uniosły się nieco widząc różnicę wzrostu chłopaków. Przez cały czas obserwował Zelo, gdyż miał wrażenie, że dzieje się z nim coś niedobrego. Jego oczy nie były tak intensywnie brązowe jak zwykle. Ich naturalny blask przyćmiony został przez lekko czerwonawą barwę. Zmrużył oczy i ponownie już tego dnia wszedł do jego umysłu.
Zelo… Zelo…
Usłyszał kolejny raz kobiecy głos w głowie chłopaka i zagryzł wargę. Nic jednak nie powiedział i tknięty przeczuciem skierował się do kuchni.
- Key, jesteś? – zapytał wesoło mijając Taemina, którego nie zaszczycił nawet spojrzeniem. Wszedł do kuchni, gdzie blondyn zaciskał palce na skroniach, zaciskając oczy z bólu. Spod jego powiek wypływały strumienie łez. Minho nie powiedział nic, tylko wszedł do umysłu Key, gdy poczuł, jak jego głowa zaczyna pulsować z wszechogarniającego bólu. Szybko więc wycofał się z tego pomysłu i wrócił do salonu, gdzie Zelo śmiał się w najlepsze z żartu Taemina. Odsłonił jedną z zasłon i tym samym w pokoju pojawił się srebrzysto-krwisty blask. Nagle wszyscy umilkli. Widząc zdenerwowanego Minho, chłopcy spojrzeli na niego lekko zdezorientowani.
Zelo… Zelo…
Minho zacisnął pięści i spojrzał prosto w oczy najmłodszego.
- Zelo, ktoś do ciebie mówi – stwierdził, a chłopak przełknął ślinę. Kłamstwo nie przeszłoby mu przez usta. Jjong i Taemin patrzyli na dwójkę chłopaków w niemym przerażeniu, jednak coś (lub ktoś) nie pozwalało im zareagować. Minho dotknął skroni Zelo swoimi rękami i zamknął oczy. Po kilku sekundach, z kuchni dobiegło westchnienie ulgi, a oczy Zelo znów były całkiem brązowe.
KIM KIBUM...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz